Przez długi moment zastanawiałem się co mogę napisać o bitwie, na którą przybyłem niczym syn marnotrawny, Aladyn, czy inna postać fikcyjna. Zwał jak zwał, lecz mając na karku prawie godzinne spóźnienie ominęła mnie tylko klasyczna introdukcja Remika i jak mniemam – modelowe "halo, halo" wraz z uroczystym wstępem Pana Prezesa Jana. Wichry południa, deszcze północy (...i spóźnione pociągi) nie zatrzymały mej osoby, a piwo przy stole czekało na mnie już...
Takim pięknym, pseudoliterackim wstępem tegoroczną relację piszę przedostatni raz. Czas płynie nieubłaganie, a finałowy quadrupel od kilku miesięcy już dojrzewa w piwnicach uczestników.
Ale zanim o tym – zajmijmy się czwartkowym triplem. Tak na rozgrzewkę.
Gdy dotoczyłem się do Białej Małpy, towarzystwo było już w iście projektowych nastrojach (Ave Prezes Marek!), a butelki z konkursowymi piwami były już prawie wysuszone. Wysuszone nie tylko z tylko z uwagi na liczbę osób, jaka tego dnia – wręcz – "zapchała" multitap, a duchotę i panującym tam gwar.