8 gru 2017

The action is go! Kranoprzejęcie browaru Eureka w Białej Małpie

Po ostatnim kranoprzejęciu, w którym miałem okazję uczestniczyć, zdałem sobie sprawę, że tego typu eventy są jednymi z najbardziej wartościowych pod względem nie tylko socjalizującym na linii piwowar-konsument (tudzież bloger), ale i możliwości poznania zupełnie różnych perspektyw i spojrzeń na rynek piwny. Po tamtej chwili, obiecałem sobie, że będę częstszym gościem na takich wydarzeniach, a nie byłbym sobą, gdybym słowa nie dotrzymał...

Kiedy tylko kolejny tap-takeover został ogłoszony przez katowicką, nieocenioną już Białą Małpę, a wieść niosła, że podjasielski Browar Eureka zaszczyci nas tym razem swoją obecnością – nie wahałem się ani chwili, znając jednak (swego czasu niekoniecznie najlepszą) renomę tego warzyciela. Mówi się, że konsument wpadek nie zapomina i mimo odbudowy wizerunku demonizacja zostawia piętno na danym podmiocie, to sam browar wystrzega się takich obiekcji, bo dołączenie nowej osoby do zespołu i swoisty rebranding marki jest pewnego rodzaju nowym początkiem. 

Niestety, dla mnie początek, tyle, że biesiady nie zapowiedział się dobrze, gdyż około godzinne spóźnienie zabrało mi część pierwszą imprezy jaką było podpięcie beczek i powitanie ekipy browaru, która tym razem była reprezentowana przez jedną osobę (!). 
Szczerze powiedziawszy, postawiło mnie w niemałej konsternacji i zakłopotaniu, z myślami typu "jak on to wszystko ogarnie?" – mimo, że lokal tego dnia nie szczycił się dużą frekwencją. 



Po przekroczeniu progu multitapu i przywitaniu się z Anią (właścicielką – dop.) zauważyłem, że piwowar browaru Eureka, czyli Kamil, kompletnie wyluzowany nie zagrzewa miejsca i "peregrynując" po lokalu, z pasją i oddaniem prowadzi konwersacje ze zgromadzoną gawiedzią, zabawia ich sztuczkami karcianymi, czy tym mniej wtajemniczonym przedstawia swój browar. 
Co jak co, ale od dawna nie byłem świadkiem takiego show, "komanderowanego" przez jedną osobę. 

Kiedy jednak nastąpił moment paru słów do mikrofonu, czyli oficjalnego przedstawienia się, Kamil poruszył ważną kwestię – przed zbliżającymi się wtedy Mikołajkami – dotyczącą Fundacji FASola, która wspomaga dzieci z Alkoholowym Zespołem Płodowym. Wszystkie datki zebrane na imprezie były przeznaczane na cel charytatywny, więc podwójne brawa dla browaru za tak szczytny cel. 

Oczywiście dobrego show, nie byłoby bez dobrego piwa, więc cztery wypusty, które zostały zaprezentowane tego wieczoru, to zupełnie nowe receptury i szaty graficzne znanych już wcześniej stylów wypuszczonych przez browar na początku swojej działalności. 
Pierwszym piwem jakie wypełniło moje TeKu był to premierowy Beaufort, czyli Dry Stout. Przyznam się szczerze, że bardzo dawno nie piłem jakieś godnego przedstawiciela tego gatunku i z dużym zaciekawieniem sięgnąłem po interpretację browaru. 
Aromat jawił się owocami kawowca wraz z przewodzącymi ziarnami kakao i czekoladową bryzą, która sprytnie zaokrąglała samą woń. W smaku należycie zbalansowane, a co najważnejsze – diabelsko pijalne z kawą i palonością ciemnych słodów. Miłe zaskoczenie jak na początek. 

Konwersując z Kamilem o planach i działalności szyldu Eureka, piwowarstwie domowym (dzięki za cenne wskazówki! – dop.), czy foodpairingu, wspomniał, że całkiem niedawno dołączył do ekipy browaru, więc wypuszczenie piwa niedopracowanego nie wchodzi w grę, bo król, przywdziewając nowe szaty może jeszcze nieźle namieszać, chociaż najważniejszy jest samorozwój. 
Jako wielki fan dolniaków, nie mogło się również obyć bez pytania dotyczącego Pilsa, co wielu warzycielom "siedzącym już na swoim" staram się zadawać. Nie jest to wykluczone, ani też potwierdzone – więc premiera za premierą pokaże kiedy przyjdzie najlepszy moment na dolną fermentację. 

Kolejne piwa, które miałem okazję degustować w trakcie rozmowy to odpowiednio Shennong (Tea IPA), Bach (Berliner Weisse z malinami, wiśniami i żurawiną) i Colt (New England APA). 
Ten pierwszy, spróbowany z dużą dozą dystansu, ponieważ piwa z dodatkiem herbaty to czarny koń polskiego craftu (...mydło wszystko umyje – dop). Wersja podjasielskich warzycieli była należycie zbalansowana z majaczącym cytrusem i kwiatem hibiscusa, którego wydźwięk był tonowany przez całkiem prężną podbudowę słodową. Może było mało w tym India Pale Ale, aczkolwiek – balans – najważniejsza rzecz w piwie grała tutaj główną rolę. 
Inaczej jednak bym powiedział o Colcie, którego wszystkie głosy w stronę American Pale Ale były eliminowane niczym amerykańscy żołnierze w bitwie nad Little Bighorn. Mdła, słodka egzotykia nie dawała chwili wytchnienia mnie jako pijącemu, a podbudowa słodowa nie radziła sobie z owocowym naprężeniem. Fanom wszelakich New Englandów zasmakuje, ja jednak nigdy nie darzyłem tego stylu szacunkiem. 
Na chwałę tamtejszego wieczoru zdecydowanie zasługuje Berliner Weisse. Mimo typowo owocowych dodatków trunek bronił się swoją stylowością, a woń czerwonych owoców z samą kwaśnością bakterii Lactobacillus dawała wrażenie świeżo zebranych kiści z krzaka. Należycie słodowa baza i pszeniczne wypełnienie plasowało to piwo najwyżej wśród pozostałej trójki. Sprawdźcie koniecznie. 

Gdybym został przywołany do tablicy i poproszony o kilka słów podsumowania samego wydarzenia to zdecydowanie bym powiedział, że jestem najbardziej zachwycony postawą browaru, która została zaprezentowana na przestrzeni tego sobotnio-niedzielnego wieczoru. Kamil, mimo, że był sam, to potrafił okiełznać sytuacje i okazać się jedną z najbardziej sympatycznych osób, które miałem okazję spotkać w polskim crafcie. Bez gwiazdorstwa, z naturalnością, a co najważniejsze z chęcią porwania tłumów, co myślę, że udało mu się w stu procentach, mimo, że frekwencja – z mojej perspektywy – diabelsko zadowalająca nie była. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz