16 lis 2017

Where next to conquer? Browar Komitet w Białej Małpie

Biała Małpa jest jednym z niewielu multitapów, w którym dość często i w miarę regularnie odbywają się wszelakie kranoprzejęcia browarów spoza regionu. Nie bez kozery knajpa znalazła się w rankingu dziesięciu najlepszych wielokranów w kraju i przyznaję – z dużą dozą szacunku​ – że w Katowicach nie ma sobie równych, patrząc na zagospodarowanie (20 kranów, pompa oraz pełna lodówka), ale i typowo subiektywne odczucie jakim jest atmosfera. 
Pub nie spoczywa na laurach, a Ania (właścicielka – dop.), kuje żelazo póki gorące i stara się ściągać jak najwięcej browarów, organizując przy tym wszelakie premiery, czy – jak na wstępie zaznaczyłem – kranoprzejęcia, których ostatnimi czasy było całkiem sporo. 

Muszę się jednak przyznać, że nie jestem częstym gościem na tego typu przedsięwzięciach. Ogólny harmider i walka o miejsca siedzące nigdy nie była moim konikiem, nawet gdy swoją obecnością zaszczyca mniejszy podmiot warzący. 

Może czas to zmienić? Myśląc sobie, jak zagospodarować piątkowy wieczór i analizując wszelakie dostępne opcje w końcu się przemogłem i ruszyłem do Kato. W zasadzie nie żałuję tego posunięcia, a głupi bym był, gdybym nie wpadł, ale o tym zaraz. 

W stolicy Śląska byłem trochę przed godziną dwudziestą, kiedy to – ku memu zdziwieniu – multitap wcale nie był tak zatłoczony jak się obawiałem. Część gawiedzi "semi-open air" wyczekiwała widowiska sportowego z Polską i Urugwajem na czele, a reszta – z zupełnym spokojem suszyła krany. Ja się zdecydowanie zaliczałem do tej drugiej grupy, więc jeszcze przed podpięciem beczek browaru Komitet, wziąłem sobie nowomodny grodziski Porter, który – mnie, jako fana dolniaków – niestety zawiódł. 

Gwiazda wieczoru wpadła dopiero trochę po dwudziestej, z uwagi na polskie drogi i inne masowe utrudnienia, więc już przy pustym szkle wyczekiwałem, aby w końcu się przywitać z ekipą i zasmakować kilku wypustów. Sam warzyciel jest dość młodą warszawsko (teraz)-kielecką (pierwotnie) inicjatywą kontraktową założoną przez Gosię i Marcina Wireckich, era vulgaris 2016, w czasie wysypu wielu najlepszych debiutantów na piwnej scenie Polski. Na swoim koncie mają już kilka nowofalowców, jak i całkiem klasyczne style – nawet można rzec – zapomniane przez piwną rewolucję. Za takie działania na rzecz klasyki jestem w stu procentach kupiony, także – mimo, że staram się nie powtarzać piw, to Mr. White (German Hefeweizen), czy Angel's Share (Scotch Ale) wypełnił mój pokal po raz wtóry. 
Ten pierwszy – jako swoisty starter z niezwykle gładką, pszeniczną słodowością i skrytym oddrożdżowym bananem, delikatnie muskał podniebienie, aby w końcu należycie orzeźwić, ale nie zapchać. Jest to ponoć receptura Gosi (jeśli coś pokręciłem to mnie poprawcie – dop.) – która sama mówi, że na rynku występuje za dużo stricte bananowych weizenów i trzeba było poczynić przysłowiowy "skok w bok", co mnie – jako fetyszysty niemieckiego piwowarstwa raduje, bo właśnie takie hefeweizeny występują tamże. Pszeniczna słodowość, banan, goździk. W tej kolejności. 
Szkocki Ale natomiast – porównując z wersją z Silesia Beer Fest był trochę mniej torfowy, a bardziej owocowo-karmelowy, co akurat było dobrą odskocznią od mojego peatedheadyzmu (fajne słowo, tak btw). 

Oczywiście spotkanie z browarem nie mogło się odbyć bez pogawędki z ekipą, jak i konkursu, w którym można było wygrać mały suwenir od ekipy. Sam, pytając się o najbliższe plany, Gosia i Marcin stwierdzili chwilowe stop, a co z tym idzie zebranie sił na dalsze wojaże, więc – niestety – o odbywający się teraz Poznań, nie zahaczą. Sam jestem tego zadania, że lepiej pozostać w niedosycie, niż przesycie, co dziś – na piwnej scenie Polski jest rzadkością. Więcej będziecie się mogli dowiedzieć z filmu od Michała Chmielobrodego, także zachęcam zasubskrybować jego kanał, bo przed kamerą trochę więcej pogadali. 

Mimo zajętych sześciu kranów, głównym daniem tego wieczoru było jednak piwo o nazwie Ostatni Skaut, czyli Imperial hm... Vermont... o nie... IPA. Co jak co, ale nie darzę tego stylu zbytnią sympatią – szczególnie interpretowanego przez większość polskich rzemieślników. W ich mniemaniu, ma on być jak najbardziej soczkowaty i "orzeźwiający", a diabetycy mają się od niego trzymać z dala (nie żebym był – dop.). 

Wersja browaru Komitet była zupełnie inna. Stonowanie słodka egzotyka wysuwająca się na pierwszy plan, wraz z pulpą tychże owoców i "merdającym" w tle cytrusem była balansowana przez wręcz ziołową, czy momentami grejpfrutową goryczkę. W ogólnym odczuciu brakowało mi większego wypełnienia słodowego, ale na dłuższą metę – interpretacja warszawiaków może przecierać nowe tory, tym razem w prawidłową stronę tego stylu. Czekam na wersję podstawową.

Miałem również okazję smakować kilku innych piw. Typowo letnią wariację na temat American Pale Ale sobie darowałem, więc Big Ben (Double Robust Milk Porter) i potem American Idiot znalazł się w szkle. Pierwsze, wydawać by się mogło, że już z interpretacji przekombinowane, to większość aspektów nazwy stylu zostało zachowanych, mimo, że nie było aż tak bardzo "Double Robust" patrząc na odczucie w ustach, aniżeli parametry. 
American IPA była piwem jak najbardziej poprawnym, chociaż w aromacie było bardziej ubogo. Cytrus, egzotyka, karmelek, baza słodowa. Okej, ale brak jakiegoś punktu zaczepienia. 


Wieczór w dobrym towarzystwie mijał nieubłaganie, a wypity alkohol uderzał w tętnice. Dobre kilka godzin spędziliśmy na wspólnych rozmowach, wymienianiu się doświadczeniami sensorycznymi, czy przekomarzaniu się o subiektywiźmie piwnych recenzji. 
Dzięki wielkie dla Gosi, Marcina, Ani, Marty i Michała za solidny wieczór. 

Coś czuję, że będę częstszym gościem na tego typu przedsięwzięciach. 

Where next to conquer?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz