5 wrz 2017

Projekt on tour, Bracka Jesień 2017

Od kiedy staram się nazywać festiwalowiczem i z większym lub mniejszym impetem odwiedzać w przeciągu roku przynajmniej kilka okołopiwnych wydarzeń w regionie, to zawsze zastanawiam się, kiedy nastąpi ten opus magnum, który pozwoli mi – z czystym sumieniem – powiedzieć, iż dany festiwal nie ma tutaj sobie równych. Poprzeczkę zawieszam obiektywnie, ale wysoko; patrzę na jakość wystawców, odpowiednie zaopatrzenie gastronomiczne, czy w końcu wydarzenia towarzyszące, których – szczególnie na tych mniejszych przedsięwzięciach – poziom drastycznie spada. Inna sprawa to znajome twarze, którzy są nieodłącznym dodatkiem do każdego wydarzenia.

Bracka Jesień, która w mentalności wielu beer geeków jest raczej scentralizowana na piwną biesiadę, niźli wzniosłe crap... craftowe wydarzenie, w tym roku miała trudne zadanie by sprostać wymaganiom konsumentów, gdyż nie była ona jedynym festiwalem wraz z początkiem września. Wiele osób rzuciło, w przysłowiowe pizdu, wydarzenie w Cieszynie, na rzecz takich przedsięwzięć jak chociażby One More BF w Krakowie, a dla regionalistów pojedyncze epizody w Łodzi i Legnicy, co idealnie oddane było we frekwencji, pewnie nie tylko z uwagi na pogodę. 

Formuła festiwalu w zasadzie nie została drastyczne zmieniona, prócz tego, że organizator wprowadził opłatę za wejście w wysokości pięciu złotych, czy głównie postawił na prelekcje z degustacją. Fakt, że rok temu były one bardziej scentralizowane na samą wiedzę niźli na tak nieodkrytą sensorykę, co zdecydowanie było bardziej wartościowe. Do dziś uważam, że wykład Michała Kopika, czy Bartka Nowaka sprzed roku to kopalnia wiedzy, ale to tak na marginesie. W tegorocznej edycji załapałem się tylko na słynne "Lekko Pod Wpływem", gdzie nazwa prelekcji idealnie oddała stan 99% sali, ale to festiwal piwa, a nie wody mineralnej, drogi piwny purysto. 

Pierwszy weekend września nie rozpieścił nas pogodą. Z opowieści kamratów słyszałem, że szczególnie piątek nie należał do udanego pod tym względem. Co potwierdzam – bo w sobotę temperatura zachęcała zostać w jakimś multitapie, aniżeli szwendać się open air, chociaż zdecydowanie bym żałował takiego posunięcia. Przyjeżdżając – około godziny dwunastej – pod sam teren Browaru Zamkowego od razu zostałem "zaproszony" pod strefę śląskich piwowarów domowych, gdzie spędziłem wbrew pozorom najwięcej czasu. Warto wspomnieć o kilku domowych warzycielach, których piwa  – z każdym moim spotkaniem z nimi  – zachwycają. A mówię tutaj o Hołdzie Chmielu Artura Lesiaka, gdzie spokojnie mógłby konkurować z komercyjnymi wypustami, jak i Kozakov Brewery Krzyśka Kozakowa, jako dobrego eksperymentatora. Słowa uznania idą również dla browaru domowego Dwie Twarze (świetna Light APA, chociaż nie na tą pogodę) jak i Garażu (suma stopni Ballinga zagięła czasoprzestrzeń!).

Projektowaliśmy do późnych godzin wieczornych i w zasadzie zawitałem tylko na kilka stanowisk browarów, wraz z małym przerywnikiem w postaci wycieczki na obiad do Czech (która de facto była mocno nietrafiona). Warto było znów odwiedzić Fabrica RARA, których piwa pijam tylko na festiwalach, bo mimo; 3,5% alkoholu ich nowość Sissi, to prawdziwy szlojder, a balans to słowo klucz. Natomiast Browar Pustynny umie w żyto, bo Pszylaszczka nie zapycha, a podaje na tacy cytrusy i owocową pulpę. Z kolei Browar Kazimierz, jako najmłodszy na festiwalu, po raz kolejny zachwycił Pszynką, gdzie połączenie wędzonki ze świeżymi cytrusami i pszeniczną lekkością było swoistą odą do radości dla podniebienia. 
Wycieczka do sąsiadów nie okazała się jednak trafiona, jak te piwa, bo odwiedziłem tamże restaurację/pub Nový Dvůr, gdzie ilość nie przekładała się na jakość nawet z uwagi na wysokie ceny i podwyższony kurs czeskiej korony. Kotlet w panierce, z frytkami i sałatką był co najmniej średni, a polotmave, które zamówiłem, okazało się řezane, więc jeśli idziecie w ciemno, przeczytajcie dwa razy opinie na internetach. 

Teren festiwalu pozostaje oczywiście niezmienny, lecz organizatorzy mocno eksperymentują z rozmieszczeniem stanowisk. Może się wydawać to kuriozalne, ale przeniesienie toalet pod wzgórze nie jest dobrym pomysłem, szczególnie, że imprezę odwiedzali również ludzie niepełnosprawni jak i ci z małymi dziećmi. Podobnie było z niektórymi browarami, bo przerzucenie Fabriki RARy w pierwszą "nawę" nie skutkuje podwyższeniem sprzedaży dla rzemieślnika, a nawet ją zaniża, gdyż z założenia ludzi przychodzących na festiwal (tych mniej związanych z craftem) wszystko dobre, co się dzieje pod sceną. Zresztą jak na przekór, akurat darowałem sobie wycieczki tamże.

Kolejna edycja Brackiej Jesieni nauczyła mnie trzech rzeczy. Strefa piwowarów domowych to szatan w ludzkiej skórze, czytanie map nie boli i sztosy nie muszą być mocne. I drogie. Amen. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz