19 maj 2017

Go(se) to Gliwice. Beer Cup, ćwierćfinał.

Jeszcze kilka dni temu, słupek rtęci z wielkimi trudnościami piął się do góry, dlatego też jakiekolwiek wyjście z domu (akurat w moim mieście) wiązało się z przyodzianiem dużej ilości odzieży wierzchniej, a brak zimowej czapki (szczególnie rano) zmuszał umówić wizytę u laryngologa, zamiast w multitapie. 
Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Kiedy zbliżał się czwartek – 18 maja – pogoda jak na zawołanie się poprawiła, chociaż 30°C ocierało się o kuriozum. Taka inicjacja z latem wymagała odpowiedniej otoczki, dlatego w ostatni czwartek spotkaliśmy się w ogródku gliwickiego Dobrego Zbeera, aby rozpocząć pierwszy ćwierćfinał.

Przybywając do multitapu około dziewiętnastej sama miejscówka świeciła pustkami. Raptem kilka osób przy barze, reszta "w drodze". Dopiero około 19:30 pub się zapełnił wraz z piwowarami i organizatorami. 

Pierwsza bitwa ćwierćfinału była wyjątkowa z kilku powodów. Po pierwsze za sprawą lokalizacji. Co prawda Beer Cup zawitał już niegdyś do Gliwic, lecz było to ponad rok temu. Po drugie, była to pierwsza bitwa rozgrywana pod gołym niebem, a po trzecie była niejako podzielona na dwie podgrupy. Tzn. dwa piwa w stylu Gose tradycyjne, a kolejne dwa - z owocami



Sądząc po oddanych głosach frekwencja była niewielka   niecałe 50 osób (jak na warunki katowickiej Absurdalnej). Należy jednak pamiętać, że nie każdemu było po drodze do Gliwic.
Tym niemniej, ci, którzy przybyli zagłosowali następująco:

Gose tradycyjne:
I - Michał Zuba, Alicja Owsiany (piwo nr 2) – 41 głosów
II - Krzysztof Czekan (piwo nr 1) 
– 6 głosów

Gose z owocami:
I miejsce  Mikołaj Kostuś, Przemek Berdychowski (piwo nr 4) – 33 głosy
II miejsce  Daniel Łaszczewski (piwo nr 3) – 14 głosów

Warunki samej bitwy kojarzyły się bardziej z koleżeńskim gronem, niźli wzniosłym wydarzeniem, mimo łatki ćwierćfinału. Garstka osób, która zawitała do Gliwic jednak nie miała czego żałować.

Do zobaczenia za tydzień!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz