13 sty 2018

Beer Cup 2018: Wisp Of Smoke – Bitwa I – Lichtehainer + premiera piwa Kordyliery

To, co parę miesięcy temu mogło się wydawać abstrakcją, stało się już historią. The world made end, klamka zapadła i 11-ego stycznia 2018 roku na nowo mogliśmy przeżyć emocje – które nie tylko towarzyszą nam z każdym łykiem nowego piwa – lecz te, które porywają nas do współzawodnictwa i oddania się żądzy zwycięstwa. Oczywiście nie mówię tutaj tylko o piwowarach, ale każdej osobie, która kibicuje swojemu faworytowi nie tylko na linii matka, żona, czy kochanka.

Styl, z którym mieliśmy okazję się spotkać na pierwszej bitwie po nowym roku, wydawać by się mógł dla wielu ciężkim orzechem do zgryzienia. Mimo, że technologicznie nie wymaga poświęceń, to jest mało znany wśród potomków piwnej rewolucji i wepchnięcie się pomiędzy widełki smaku i aromatu może stać się nie lada problemem. Zawsze jednak powtarzam, że balans jest najważniejszy i wymagam tego od piwowarów na każdej bitwie, to jednak czwartkowa potyczka należała do jednej z najlepszych pod względem poziomu wypustów, jakich miałem okazję degustować na tego typu konkursach. 

Jak to często bywa, zaczęliśmy z "małym" opóźnieniem, co tylko podwyższało emocje związane z inicjacją Beer Cup w 2018 roku. Z punktu widzenia marketingowego, odnoszę wrażenie, że konkurs cieszy się coraz to większym uznaniem w regionie, a z tygodnia na tydzień nowe twarze, które pojawiają się w te czwartkowe wieczory są zdecydowanie motorem napędowym dla promocji – i piwowarstwa domowego, jak i sięgania po piwa regionalne, czy rzemieślnicze. 

Cztery próbki, czterech piwowarów, dwa piwa bardziej wędzone, dwa więcej kwaśne. Cienka linia pomiędzy Grodziskim, a Berliner Weisse mogła stać się bolączką dla oceniających, jednakże  jak wspomniałem na początku  żadne piwo nie było ewidentnie wadliwe, czy wypchnięte poza widełki stylu jakim jest Lichtehainer

Niestety, z przyczyn niezależnych, jeden piwowar się wykruszył, nad czym szczerze ubolewałem. Pięcioosobowa potyczka by była mocno interesującym zjawiskiem pod względem oddawania głosów, gdyż już nawet przy tych czterech wyczułem, że poszczególne opinie mocno się różnią od siebie. Tym razem piwo, które najbardziej mi smakowało zajęło ostatnie miejsce, więc nie uplasowałem się w głos(y) większości, mimo, że próbka numer trzy (którą również zaznaczyłem) jakimś cudem wylądowała na drugim miejscu, więc sensoryka i osobiste preferencje smakowe idą ze sobą w parze.

Oficjalne wyniki prezentowały się tak:

I miejsce – Seweryn Pająk – Kista Piwa – piwo nr 2 – 56 głosów
II miejsce – Dominik Friedek – Browar Domowy Kazamat – piwo nr 3 – 48 głosów 

III miejsce – Kamil Witkowski – Browar Domowy Kamil Witkowski – piwo nr 4 – 46 głosów
IV miejsce – Marek Wolnik – Czarci Kocioł – piwo nr 1 – 28 głosów

Gratulacje!

...i w tym miejscu najczęściej kończę, klikając pomarańczowy przycisk "opublikuj" i udostępniając wpis na facefucka celem podzielenia się z kilkoma czytelnikami, którzy zaglądają tu w miarę regularnie (czyli raz na pół roku – no shit)...

A tak na poważnie, to w ten sam dzień, miało również premierę pewne piwo, które od samego początku ogłoszenia go na facebookowym profilu Hołdy Chmielu, było dla mnie interesujące nie tylko z powodu kooperacji z Tomkiem Gebelem z bloga Piwne Podróże, a tym, że będzie to Imperialne India Pale Ale. Baczni obserwatorzy polskiego craftu wiedzą, że Double IPA w wykonaniu rodzimych rzemieślników jest w większości przepasteryzowane, przekarmelizowane, "przesłodowione", a jakiekolwiek znamiona amerykańskiego chmielu kończą się na łodygowej gorycze. Ze świecą szukać porządnych przedstawicieli tego stylu w Polsce.

Tuż po ogłoszeniu wyników na scenie stanęli obydwaj Panowie i przedstawili swój trunek zgromadzonej gawiedzi. Bazowym piwem, na którym się wzorowali było Pan IPAni Double z jednego z najlepszych polskich browarów craftowych (no kiddin') – Trzech Kumpli. Sądzę również, że był to świetny wybór, ponieważ plasuje się on u mnie w ścisłej piątce najlepszych DIPA w Polsce (aczkolwiek podstawowa wersja bardziej mi podeszła). Nie zmienia to jednak faktu, że poprzeczkę postawili sobie bardzo wysoko.

Kiedy nastał ten kulminacyjny moment i do mojego szkła zawitały Kordyliery [po szczegóły zapraszam do wpisu Tomasza] od razu rzuciła mi się w oczy gęsta, drobnooczkowa, śnieżnobiała piana, która to oddzielała moje nozdrza od mglistej ciemnozłotej cieczy, która to swoją gęstością przypominała zamglone łańcuchy górskie Ameryki Północnej [dla mnie znanych tylko z Google Images, jednak doceńcie proszę porównanie]. 

Po pierwszym pociągnięciu nosem, od razu zostałem obrzucony koszem owoców egzotycznych, które wręcz wylewały się ze szkła wraz z krągłością zasypu i lekkim dotykiem odziołowej szlachetności. W smaku trunek pokazał klasę: sama soczystość tego piwa mogłaby konkurować z wieloma wypustami mianującymi siebie jako Milkshake IPA, a należyty finisz pod postacią skórki cytrusów walić w gębę, ale i dawać przyjemność każdemu hop-headowi. Alkohol wspaniale ukryty, co umieszcza go w kategorii Silent Killer, bo diabelska pijalność może nieźle namieszać w głowie. 

No i w końcu doczekałem się tej chwili kiedy mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że polski (a co najważniejsze – domowy) wypust zwany jako Imperial IPA nie jest karmelowy. Światowy poziom, a porównując go z jakimś komercyjnym piwem bardzo mi przypomniał jedno z najlepszych trunków w tym stylu jakim jest Mangofeber DIPA od szwedzkich rzemieślników z browaru Brewski

Gratulacje zwycięzcom, lecz tego dnia nie było ich dwóch. Było ich czterech. Zdrowia i do zobaczenia w przyszłości!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz