6 lip 2017

Śląski Festiwal Piwa ed. II – w prostocie siła

Gdy sięgam pamięcią kilka dobrych miesięcy do tyłu (a może już rok?), mam przed sobą ogłoszenie pierwszej edycji Śląskiego Festiwalu Piwa. Z pewnym zaciekawieniem, ale i dozą negatywnych emocji podszedłem do samej formy przedsięwzięcia, a to dlatego, że docelowym miejscem był katowicki rynek, a wraz z nazwą organizatora (nie mówię tutaj o żadnym browarze) tworzył mieszankę wybuchową, jakkolwiek mistycznie by to nie brzmiało. Zapewne wiele osób ze środowiska miało podobne odczucia, aczkolwiek, gdy nie spróbujesz – to się nie przekonasz. 
I tak swoje obserwacje ciągnąłem kilka tygodni, a gdy, pojawiło się międzyczasie kilku wystawców pokryłem duże nadzieje w wydarzeniu nie tylko z uwagi na sam craft, ale i cykliczność takiego "festynu". 
Historia jednak nie skończyła się happy endem, gdyż w końcu, na pierwszej edycji moja osoba nie zagrzała miejsca. Zaraz więc po ogłoszeniu tej drugiej, zwarty i gotowy, podbudowany relacjami z poprzedniej, nie mogłem odpuścić – nie tylko dlatego, że do Katowic mam rzut beretem, ale po kilku intensywnych festiwalach trzeba było ochłonąć, nadal jednak niezmiennie – w ów festiwalowym nastroju. 

Druga edycja ŚFP, odbyła się pod koniec czerwca, co było dobrym krokiem ze strony organizatorów. Abstrahując już od tej 2016  początek wakacji jest jednym z najlepszych terminów dla takiego wydarzenia, gdyż wiara się jeszcze nie "porozjeżdżała", a i początki urlopów są często inicjowane w sposób huczny, tak więc składało się to wszystko na strzał w dziesiątkę ze strony marketingowej. 

Na festiwal wpadłem w czwartek i piątek, sprytnie omijając jakiekolwiek nawałnice i inne tornada. O anomaliach pogodowych słyszałem tylko z opowieści kolegów, bo "za mojej kadencji" słońce (z małymi przerwami) było widoczne na niebie i nawet czasem mocniej przygrzało. 
Wraz z przybyciem na festiwal od razu rzuciła mi się w oczy frekwencja, która to z godziny na godzinę się podwyższała, aczkolwiek czwartek przeleciał bez tego szału. Polegając na własnych obserwacjach, dużym zainteresowaniem tego dnia napawały się głównie śląskie browary – Alternatywa i Hajer, chociaż i czeski Rampusak mógł zanotować sympatię. 
Pytając się poszczególnych warzycieli o frekwencję z ich perspektywy, wielu odpowiadało, że dosyć słabo, jeżeli chodzi o czwartek. 
Inaczej jednak było następnego dnia, bo gdy przekroczyłem bramki, teren był mocno zaludniony. Wybrakowanie ze strony miejsc do siedzenia (a było jego naprawdę dużo) mogło nieźle zniechęcić przybywających, lecz duża część osób bawiła się pod sceną, gdzie (o zgrozo) studenckie kapele pykały na gitarkach. Niestety jakoś nie trafiły w moje serce, a z ogólnego punktu widzenia bardziej przeszkadzały w rozmowach. To samo też się tyczy Pana Wodzireja, który robił co mógł (z tym, że w czwartek), lecz mniej zainteresowanym bardziej "naprzeszkadzał". Inne rozrywki mnie nie poniosły, ale kątem oka obserwowałem frajdę niektórych grających w giga szachy, czy warcaby. 

Strefa gastronomiczna, to jak zawsze kilka foodtrucków, które od hamburgerów poprzez wszelakie placki, kończąc na podrobach, napełniała "piwne" brzuchy. Mimo, że było ich tylko pięć (plus strefa grillowa zaraz przy wejściu), to takie perełki jak Walenty Kania - Kuchnia Dla Odważnych, czy Placki z Fury pokazały jakość festiwalu od tej strony "konsumpcyjnej".
Zwierzęta również nie miały na co narzekać, bo dla nich przygotowane były wodopoje. 

Nacisk na premiery może nie był tak duży jak na festiwalach które znamy, to mimo, że liczba stanowisk oscylowała wokół dwudziestu, narzekań nie było. Browariat jak zawsze pokazał klasę i zaprezentował kilku zagranicznych graczy, co dla każdego beer geeka było katalizatorem do satysfakcji. Z perełek, które mogę wymienić na tymże posterunku to oczywiście Founders, The Kernel, czy Three Floyds. 
Sam najwięcej czasu spędziłem u Roberta i spółki (wliczając w to afterparty) i muszę rzec, że jako jeden z mniejszych stanowisk (pod względem fizycznym) z samą frekwencją rodził sobie świetnie. Zawsze, co najmniej kilka osób obijało się o to miejsce. 
Warto też powiedzieć o stanowisku Kraftwerku, który to wraz z Kraftstore Katowice zyskał duży szacunek wśród odwiedzających. Chociaż tam skupiłem się bardziej na akcji "sztosy na szoty", która w moim przekonaniu była mistrzostwem świata, to sam browar nie może narzekać na brak zainteresowania.
Jeżeli chodzi o debiutujących, których na festiwalu była garstka, to mocno dali sobie radę z narastającymi trendami i na pewno z twarzą uniesioną do góry opuścili Katowice. Najmłodszy z najmłodszych, czyli Browar Kazimierz mocno zaakcentował nową falę w zupełnie świeżym wydaniu. Takie piwa jak Pszynka, czy Żytko urwały mi to i owo. Zapatruję się na nich jako jednego z lepszych początkujących roku 2017. 
Zauważyłem również, że kilku piwowarów domowych nieoficjalnie częstowało swoimi wypustami. Tutaj miałem okazję próbować tylko kilka wypustów od Krzyśka z Kozakov Brewery, który utrzymuje wciąż wysoki poziom warzenia. 


Sama lokalizacja i rozstawienie poszczególnych wystawców nie była oczywiście niczym innowacyjnym, no bo jak zagospodarować duży prostokątny teren w ścisłym centrum Katowic? Namacalnego porównania do poprzedniej edycji nie mam, ale bodaj stanowiska były bardziej "ściśnięte" względem siebie, być może z uwagi na większą (?) liczbę warzycieli. 


Czas mijał nieubłaganie, sam śmiałem się, że w ciągu tych 48 godzin, więcej czasu siedziałem na festiwalu niż w domu, to bawiłem się świetne. Na pewno pod względem klimatu mógłby konkurować z wieloma - stricte - "beegeekowskim" festiwalami, bo tak naprawdę to ludzie i dobre chęci tworzą clou takiego wydarzenia. Gdzie się człowiek nie obróci to znajoma twarz, jest czas i porozmawiać (czyt. nikt nie lata jak oszalały za premierami) i się zrelaksować (leżaki, czy możliwość po prostu chwilowego wyjścia z samego terenu). Mam wiele uprzedzeń do tych mniejszych festiwali, lecz ten był na pewno jednym z najlepszych, w którym mogłem uczestniczyć. Mam nadzieję, że impreza wpisze się w kalendarz piwnych wydarzeń w Polsce - i nawet - zdetronizuje wszelakie Trawniki Piwne, czy jakieś Beer & Food Festival, nie tylko z uwagi na kameralność, ale i dostępność nie tylko dla miłośników craftu. W prostocie siła, jakość wzrasta. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz